Cud jedności dwojga
Św. Jan Paweł II w ciągu swojego długiego pontyfikatu poprowadził podczas audiencji środowych kilka cykli medytacji, które później wydane zostały w formie książkowej. Cztery dotyczyły wyznania wiary: „Wierzę z Boga Ojca”, Wierzę w Jezusa Chrystusa”, „Wierzę w Ducha Świętego” o „Wierzę w Kościół”. Wydaje się jednak, że najbardziej znaczącym był wielki cykl katechez o małżeństwie, rozważania oparte o wydaną w 1968 roku encyklikę Pawła VI „Humanae vitae”. Papież wygłosił je w 3 odsłonach, 5.IX.1979-2.IV.19u80; 11.XI.1981-9.II.1983; oraz 23.V.-28.XI.1984, by później zebrać je w zbiorze „Mężczyzną i niewiasta stworzył ich”. Niniejsze rozważanie przedstawia papieskie nauczanie skupiając się na jednym tylko aspekcie: zjednoczenia męża i żony w sakramencie małżeństwa.
Narzeczeni, stając przed ołtarzem, zwracają się do Chrystusa, aby ich miłość – jak rozeznali, od Niego otrzymaną – uświęcił specjalnym błogosławieństwem, dokonując podwójnego cudu przemiany. Po pierwsze, by uczynił ich życiodajną jednością, w szczególny sposób wpisaną w dzieło Stworzenia. Po drugie, by uczynił małżonków Kościołem, włączając ich w dzieło zbawienia. Tak rozpoczyna się jedno z najpiękniejszych misteriów, przez które Bóg pisze w ludzkich sercach swoją historię zbawienia świata. Bo jakkolwiek są to zaślubiny jednego mężczyzny z jedną kobietą, którzy utworzą – zdawałoby się – nic nie znaczącą kolejną wspólnotę pośród miliardów żyjących na ziemi ludzi, to obecność i działanie łaski Bożej w relacji tych dwojga przekracza wszelkie wyobrażenia.
Papież zwraca uwagę, że św. Paweł wspólnotę małżeńską przyrównuje do relacji Chrystusa i Kościoła. Nie ma miejsca, by przytoczyć cały, przepiękny tekst z Listu do Efezjan (Ef 5:21-33), ale na jedno zdanie trzeba zwrócić uwagę: „Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała”. Wielu interpretuje te słowa jako seksistowskie, dyskryminujące kobiety i utrwalające patriarchalny model rodziny, pomijając cały kontekst, odnoszący się do Chrystusa i Kościoła. Św. Święty Paweł nie snuje jakiejś rzewnej, ckliwej medytacji, ani też nie próbuje pobożnością uzasadniać swojej prywatnej koncepcji małżeństwa. Przeciwnie, przywołane przezeń odwołanie jest teologiczną interpretacją tajemnicy jedności dwojga, w której relacja między Chrystusem a Kościołem odsłania niezwykłość natury małżeństwa, ale też małżeństwo symbolizuje bliskość Zbawiciela i zbawionych.
Jednocześnie jest to teologiczna, niezwykle ciekawa interpretacja ludzkiej natury, dziś – nade wszystko w kontekście agresywnego feminizmu i ideologii gender – odrzucana przez wiele środowisk, nie uznających naturalnych różnic pomiędzy mężczyzną i kobietą. Bo mężczyzna i kobieta są od siebie bardzo różni i to jest dla nich szansą. Papież w swoich katechezach pięknie pokazuje swoistą komplementarność mężczyzny i kobiety, czyli ich wzajemne uzupełnianie się na niemal każdej płaszczyźnie życia. Mężczyzna jest przede wszystkim obrońcą i przewodnikiem dla swojej rodziny. Swoją uwagę skupia w zasadzie na tym, by rodzina była bezpieczna – by był dach nad głową, środki do życia, zrealizowane podstawowe potrzeby. Nie zajmuje się takimi drobiazgami jak kolor czy kształt przedmiotów, jeśli tylko nie naruszają wymogu użyteczności czy bezpieczeństwa. Jest swoiście „jednokanałowy”, zajmując się tym, co rozpoznaje jako ważne; gdy zaś z ewentualnym wrogiem się rozprawi, przechodzi w stan czuwania, zajmując się „robieniem nic”, co oczywiście niejedną niewiastę doprowadza do furii.
O ile mężczyzna dąży do zapewnienia rodzinie bezpieczeństwa, do uczynienia z niej swego rodzaju twierdzy, w której każdy będzie się czuł bezpiecznie, o tyle kobieta stara się zamienić tę twierdzę w dom, a więc miejsce, gdzie każdy będzie się czuł dobrze, do którego chętnie będzie wracał. Siłą rzeczy stara się ogarnąć całe mnóstwo spraw, nieistotnych dotąd z punktu widzenia mężczyzny – estetykę wnętrza, dobór stroju, jakość i sposób podania jedzenia i wiele innych. Uzdolniona przez Boga do robienia wielu rzeczy naraz, jest w stanie zajmować się dziećmi, sprzątać, prać i gotować, jednocześnie informując rozmówcę przez telefon, że nie robi nic specjalnego…
Są różni. To wcale nie oznacza, że któreś z nich jest ważniejsze. Św. Jan Paweł II jest tu bardzo stanowczy. Małżonkowie są wobec siebie równi w człowieczeństwie i w powołaniu do łaski. Różniąc się, mogą przyjść sobie nawzajem z pomocą. Są silni stworzoną przez siebie wspólnotą miłości. I trzeba , by widzieli, że potrzebują siebie nawzajem. Jeśli nikt nie będzie strzegł ognia w domu – a mężczyzna sobie z tym raczej nie poradzi (pomijając wyjątki, które tylko potwierdzą regułę) – nie będzie dla kogo bronić twierdzy. Jeśli nie będzie obrońcy, ognisko zagaśnie. Prawdziwy dom musi być bezpieczny, ale i ciepły. Oboje są sobie potrzebni, każde na swój sposób. Jeśli zaś nie połączą swych sił – pozostaną sami.
Nie raz słyszałem kąśliwy komentarz do słów św. Pawła, że jeśli mężczyzna ma być głową, to kobieta będzie szyją. Zawsze mi to pachniało walką o wpływy, dążeniem do przejęcia władzy i chęcią wykorzystywania drugiego. Myślę, że właśnie dlatego św. Paweł wpisał pełną nieuniknionych napięć relację między mężem a żoną w kontekst relacji Chrystusa i Kościoła. Mąż ma być dla żony figurą Chrystusa, kochając ją tak, jak Chrystus kocha grzeszników, oddając za nią swoje życie. Ma być jej schronieniem i gwarantem bezpieczeństwa. Ona dla niego ma być kimś, kto ufa i daje się poprowadzić – ale nie jak niewolnik, pod przymusem i na arkanie w jasyr, ale jako przyjaciel, który wierzy w miłość i na nią odpowiada. W tej relacji nie ma miejsca na władzę, panowanie i wyzysk, nie ma miejsca na brak szacunku i wykorzystywanie czy manipulację. Oboje mają być w jedności całkowitego otwarcia się na siebie nawzajem, obustronnego obdarowania i przyjęcia daru. Taka ma być ich miłość i małżeństwo.
Taki obraz miłości małżeńskiej św. Jan Paweł II ukazuje w swoich katechezach środowych. Kieruje nas ku Chrystusowi, ku Jego zbawczej ofierze Śmierci i Zmartwychwstania, bo w niej odsłania się tajemnica Miłości. Niezwykłe jest to, że dla odwzorowania tej zbawczej Ofiary – obecnej już w Eucharystii – Bóg wybiera związek dwojga grzeszników. Oni mają utworzyć świętą jedność, co więcej – są do tego uzdolnieni mocą Ducha Świętego, który jest im udzielany w sakramencie zaślubin! Chrześcijańskie małżeństwo jest rzeczywistością wiary i tak należy na nie patrzeć. Oczywiście, wypełnić tę wizję treścią zgodnie z Bożym zamysłem nie jest łatwo, wymaga to wiele czasu i wysiłku, ale da się to zrobić, zwłaszcza jeśli położony będzie pod nie solidny fundament…
Dziś narzeczeni niechętnie słuchają o takiej miłości. Nie wszyscy, na szczęście, ale zatrważająco wielu. Wolą miłość pogodną, radosną i lekką, pełną euforii i spontaniczności. Wolą, gdy jest łatwo. Tymczasem miłość jest trudna. I dobrze, że taka jest. Dobrze, że kosztuje, że jest cenna, a nie tylko przyjemna. Co prawda, cena miłości jest bardzo wysoka, bo jest nią życie, całe życie. Czyż można jednak żądać mniej? Czy można zaoferować mniej?
I tu dochodzimy do kwestii zupełnie kluczowej. Jak można komukolwiek obiecać, że się go będzie kochało? Gdy się jest w euforii, a zakochanie jest takim właśnie stanem, człowiek jest gotów zadeklarować niemal wszystko. Rzecz w tym, że taka emocjonalna deklaracja ma niewielką trwałość. Gdy szał uczuć mija, pojawia się wątpliwość co do sensu dalszego bycia razem. Miłość jednak uczuciem nie jest, a raczej jest czymś dużo większym, niż emocje, które ją niekiedy tylko sygnalizują. A bywa, że nie sygnalizują wcale. Święty Paweł, w doskonale – jak myślę – znanym wszystkim fragmencie Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 13) wskazuje na niektóre przymioty miłości. Co charakterystyczne, żaden z nich nie odnosi się do fenomenu emocjonalnej euforii, jaką prezentują romantyczne powieści i filmy. Trudno się zatem dziwić, że i papieska wizja małżeńskiej miłości nie podąża w tamtą stronę.
Miłość nade wszystko wyraża się w postawie szacunku i oddania drugiej osobie, postawie podtrzymywanej nade wszystko w sytuacjach kryzysowych, kiedy człowiek zostaje zraniony, zaufanie zostało nadużyte a relacja niejako trzeszczy w szwach. Jest ukazywana poprzez wytrwałość w otwartości na drugiego, akceptacji dla jego i własnych słabości i gotowości do przebaczenia i pojednania. Niewątpliwie, każdy kryzys jest próbą, niekiedy nader ciężką próbą dla miłości. Dlatego tak ważne jest, by była ona silna i mocno ugruntowana w obojgu małżonkach. Sakrament małżeństwa w istotny sposób może w tym pomóc, ale nie poprzez jakiś magiczny czynnik, który zwiąże narzeczonych trwalej, niż cokolwiek innego, a dzięki obecności Chrystusa, który zostaje zaproszony do nowopowstającej rodziny jako jej Pan i Zbawiciel. Trzeba „tylko”, by małżonkowie, zaprosiwszy Boga do swojej rodziny w chwili zaślubin, nie wyrzucili Go z niej wychodząc z kościoła.
Ks. Piotr Kieniewicz MIC
Zobacz: Z Niepokalaną (Jesień 3, nr 95, 2018, s. 12-13) Tutaj
Narzeczeni, stając przed ołtarzem, zwracają się do Chrystusa, aby ich miłość – jak rozeznali, od Niego otrzymaną – uświęcił specjalnym błogosławieństwem, dokonując podwójnego cudu przemiany. Po pierwsze, by uczynił ich życiodajną jednością, w szczególny sposób wpisaną w dzieło Stworzenia. Po drugie, by uczynił małżonków Kościołem, włączając ich w dzieło zbawienia. Tak rozpoczyna się jedno z najpiękniejszych misteriów, przez które Bóg pisze w ludzkich sercach swoją historię zbawienia świata. Bo jakkolwiek są to zaślubiny jednego mężczyzny z jedną kobietą, którzy utworzą – zdawałoby się – nic nie znaczącą kolejną wspólnotę pośród miliardów żyjących na ziemi ludzi, to obecność i działanie łaski Bożej w relacji tych dwojga przekracza wszelkie wyobrażenia.
Papież zwraca uwagę, że św. Paweł wspólnotę małżeńską przyrównuje do relacji Chrystusa i Kościoła. Nie ma miejsca, by przytoczyć cały, przepiękny tekst z Listu do Efezjan (Ef 5:21-33), ale na jedno zdanie trzeba zwrócić uwagę: „Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała”. Wielu interpretuje te słowa jako seksistowskie, dyskryminujące kobiety i utrwalające patriarchalny model rodziny, pomijając cały kontekst, odnoszący się do Chrystusa i Kościoła. Św. Święty Paweł nie snuje jakiejś rzewnej, ckliwej medytacji, ani też nie próbuje pobożnością uzasadniać swojej prywatnej koncepcji małżeństwa. Przeciwnie, przywołane przezeń odwołanie jest teologiczną interpretacją tajemnicy jedności dwojga, w której relacja między Chrystusem a Kościołem odsłania niezwykłość natury małżeństwa, ale też małżeństwo symbolizuje bliskość Zbawiciela i zbawionych.
Jednocześnie jest to teologiczna, niezwykle ciekawa interpretacja ludzkiej natury, dziś – nade wszystko w kontekście agresywnego feminizmu i ideologii gender – odrzucana przez wiele środowisk, nie uznających naturalnych różnic pomiędzy mężczyzną i kobietą. Bo mężczyzna i kobieta są od siebie bardzo różni i to jest dla nich szansą. Papież w swoich katechezach pięknie pokazuje swoistą komplementarność mężczyzny i kobiety, czyli ich wzajemne uzupełnianie się na niemal każdej płaszczyźnie życia. Mężczyzna jest przede wszystkim obrońcą i przewodnikiem dla swojej rodziny. Swoją uwagę skupia w zasadzie na tym, by rodzina była bezpieczna – by był dach nad głową, środki do życia, zrealizowane podstawowe potrzeby. Nie zajmuje się takimi drobiazgami jak kolor czy kształt przedmiotów, jeśli tylko nie naruszają wymogu użyteczności czy bezpieczeństwa. Jest swoiście „jednokanałowy”, zajmując się tym, co rozpoznaje jako ważne; gdy zaś z ewentualnym wrogiem się rozprawi, przechodzi w stan czuwania, zajmując się „robieniem nic”, co oczywiście niejedną niewiastę doprowadza do furii.
O ile mężczyzna dąży do zapewnienia rodzinie bezpieczeństwa, do uczynienia z niej swego rodzaju twierdzy, w której każdy będzie się czuł bezpiecznie, o tyle kobieta stara się zamienić tę twierdzę w dom, a więc miejsce, gdzie każdy będzie się czuł dobrze, do którego chętnie będzie wracał. Siłą rzeczy stara się ogarnąć całe mnóstwo spraw, nieistotnych dotąd z punktu widzenia mężczyzny – estetykę wnętrza, dobór stroju, jakość i sposób podania jedzenia i wiele innych. Uzdolniona przez Boga do robienia wielu rzeczy naraz, jest w stanie zajmować się dziećmi, sprzątać, prać i gotować, jednocześnie informując rozmówcę przez telefon, że nie robi nic specjalnego…
Są różni. To wcale nie oznacza, że któreś z nich jest ważniejsze. Św. Jan Paweł II jest tu bardzo stanowczy. Małżonkowie są wobec siebie równi w człowieczeństwie i w powołaniu do łaski. Różniąc się, mogą przyjść sobie nawzajem z pomocą. Są silni stworzoną przez siebie wspólnotą miłości. I trzeba , by widzieli, że potrzebują siebie nawzajem. Jeśli nikt nie będzie strzegł ognia w domu – a mężczyzna sobie z tym raczej nie poradzi (pomijając wyjątki, które tylko potwierdzą regułę) – nie będzie dla kogo bronić twierdzy. Jeśli nie będzie obrońcy, ognisko zagaśnie. Prawdziwy dom musi być bezpieczny, ale i ciepły. Oboje są sobie potrzebni, każde na swój sposób. Jeśli zaś nie połączą swych sił – pozostaną sami.
Nie raz słyszałem kąśliwy komentarz do słów św. Pawła, że jeśli mężczyzna ma być głową, to kobieta będzie szyją. Zawsze mi to pachniało walką o wpływy, dążeniem do przejęcia władzy i chęcią wykorzystywania drugiego. Myślę, że właśnie dlatego św. Paweł wpisał pełną nieuniknionych napięć relację między mężem a żoną w kontekst relacji Chrystusa i Kościoła. Mąż ma być dla żony figurą Chrystusa, kochając ją tak, jak Chrystus kocha grzeszników, oddając za nią swoje życie. Ma być jej schronieniem i gwarantem bezpieczeństwa. Ona dla niego ma być kimś, kto ufa i daje się poprowadzić – ale nie jak niewolnik, pod przymusem i na arkanie w jasyr, ale jako przyjaciel, który wierzy w miłość i na nią odpowiada. W tej relacji nie ma miejsca na władzę, panowanie i wyzysk, nie ma miejsca na brak szacunku i wykorzystywanie czy manipulację. Oboje mają być w jedności całkowitego otwarcia się na siebie nawzajem, obustronnego obdarowania i przyjęcia daru. Taka ma być ich miłość i małżeństwo.
Taki obraz miłości małżeńskiej św. Jan Paweł II ukazuje w swoich katechezach środowych. Kieruje nas ku Chrystusowi, ku Jego zbawczej ofierze Śmierci i Zmartwychwstania, bo w niej odsłania się tajemnica Miłości. Niezwykłe jest to, że dla odwzorowania tej zbawczej Ofiary – obecnej już w Eucharystii – Bóg wybiera związek dwojga grzeszników. Oni mają utworzyć świętą jedność, co więcej – są do tego uzdolnieni mocą Ducha Świętego, który jest im udzielany w sakramencie zaślubin! Chrześcijańskie małżeństwo jest rzeczywistością wiary i tak należy na nie patrzeć. Oczywiście, wypełnić tę wizję treścią zgodnie z Bożym zamysłem nie jest łatwo, wymaga to wiele czasu i wysiłku, ale da się to zrobić, zwłaszcza jeśli położony będzie pod nie solidny fundament…
Dziś narzeczeni niechętnie słuchają o takiej miłości. Nie wszyscy, na szczęście, ale zatrważająco wielu. Wolą miłość pogodną, radosną i lekką, pełną euforii i spontaniczności. Wolą, gdy jest łatwo. Tymczasem miłość jest trudna. I dobrze, że taka jest. Dobrze, że kosztuje, że jest cenna, a nie tylko przyjemna. Co prawda, cena miłości jest bardzo wysoka, bo jest nią życie, całe życie. Czyż można jednak żądać mniej? Czy można zaoferować mniej?
I tu dochodzimy do kwestii zupełnie kluczowej. Jak można komukolwiek obiecać, że się go będzie kochało? Gdy się jest w euforii, a zakochanie jest takim właśnie stanem, człowiek jest gotów zadeklarować niemal wszystko. Rzecz w tym, że taka emocjonalna deklaracja ma niewielką trwałość. Gdy szał uczuć mija, pojawia się wątpliwość co do sensu dalszego bycia razem. Miłość jednak uczuciem nie jest, a raczej jest czymś dużo większym, niż emocje, które ją niekiedy tylko sygnalizują. A bywa, że nie sygnalizują wcale. Święty Paweł, w doskonale – jak myślę – znanym wszystkim fragmencie Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 13) wskazuje na niektóre przymioty miłości. Co charakterystyczne, żaden z nich nie odnosi się do fenomenu emocjonalnej euforii, jaką prezentują romantyczne powieści i filmy. Trudno się zatem dziwić, że i papieska wizja małżeńskiej miłości nie podąża w tamtą stronę.
Miłość nade wszystko wyraża się w postawie szacunku i oddania drugiej osobie, postawie podtrzymywanej nade wszystko w sytuacjach kryzysowych, kiedy człowiek zostaje zraniony, zaufanie zostało nadużyte a relacja niejako trzeszczy w szwach. Jest ukazywana poprzez wytrwałość w otwartości na drugiego, akceptacji dla jego i własnych słabości i gotowości do przebaczenia i pojednania. Niewątpliwie, każdy kryzys jest próbą, niekiedy nader ciężką próbą dla miłości. Dlatego tak ważne jest, by była ona silna i mocno ugruntowana w obojgu małżonkach. Sakrament małżeństwa w istotny sposób może w tym pomóc, ale nie poprzez jakiś magiczny czynnik, który zwiąże narzeczonych trwalej, niż cokolwiek innego, a dzięki obecności Chrystusa, który zostaje zaproszony do nowopowstającej rodziny jako jej Pan i Zbawiciel. Trzeba „tylko”, by małżonkowie, zaprosiwszy Boga do swojej rodziny w chwili zaślubin, nie wyrzucili Go z niej wychodząc z kościoła.
Ks. Piotr Kieniewicz MIC
Zobacz: Z Niepokalaną (Jesień 3, nr 95, 2018, s. 12-13) Tutaj