Zorganizowany bałaganiarz, który kocha pomagać innym
W dalekim Kazachstanie czuwa na pomyślnym rozwojem mariańskiej parafii w Karagandzie. Jego uśmiechniętą i pogodną twarz doskonale kojarzą polscy zesłańcy, do których Ks. Grzegorz regularnie jeździ z pomocą. Po ciężkim dniu wraca na misję, by ugotować coś pysznego współbraciom. – Ostatnio wychodzi mi świetna pizza – chwali się z rozbawieniem.
Dziś w naszym cyklu „Ja, Marianin” przepytujemy Ks. Grzegorza Burdyńskiego MIC, misjonarza posługującego w kazachstańskiej Karagandzie.
Wszystko zaczęło się niedaleko Warszawy. To właśnie tutaj, w Górze Kalwarii, maleńki Grzesio po raz pierwszy zobaczył posługę Księży Marianów. Z czasem na Marianki co i rusz zaczęli przyjeżdżać w odwiedziny kolejni misjonarze, by opowiedzieć parafianom o swojej pracy, o egzotycznych placówkach, o potrzebach w krajach trzeciego świata. Już wtedy oczy kilkunastoletniego Grzesia robiły się coraz większe i większe.
Z czasem mały Grześ stał się Księdzem Grzegorzem. Świadomym mężczyzną zapatrzonym w kulturę Wschodu. Z żywą fascynacją wschodnią duszą. Zresztą po dziś dzień kocha chorały, wschodnią liturgię, charakterystyczną wschodnią surowość.
Pierogi zamiast mleka
Rodzicie myśleli, że ich syn zostanie lekarzem. Wszak od maleńkości interesowała go medycyna.
– Tutaj nie było jednak wielkiej różnicy – opowiada dziś sam zainteresowany. – Zarówno bowiem lekarz, jak i ksiądz zajmują się tym samym: poprawą zdrowia pacjenta. Z tą drobną różnicą, że lekarz częściej myśli o ciele, a ksiądz raczej o duszy. Obaj jednak leczą.
Dziś spełnia dziecięce marzenia posługując na dalekiej mariańskiej misji w Kazachstanie. Będąc zarazem tak blisko kolejnego chłopięcego marzenia, jakim od lat są dla niego Chiny. Kilometrowo z Kazachstanu to już naprawdę zupełnie niedaleko.
– Swego czasu zbierałem nawet na bilet lotniczy. Bardzo pragnąłem poznać ten kraj. Ale finał finałów skończyło się na tym, że za wszystkie zebrane oszczędności kupiłem maszynę do robienia chleba – śmieje się marianin.
Maszyna służy mu zresztą po dziś dzień. Podobnie jak jedno z ulubionych miejsc, jakim dla Księdza Grzegorza jest kuchnia. Tutaj odpoczywa, tutaj się relaksuje. Piecze chleby, przygotowuje pizzę…
– Ostatnio poznałem sekret, jak zrobić takie pyszne cienkie ciasto, jakie znamy z pizzerii – chwali się z szerokim uśmiechem.
Poza pizzą i chlebem lubi jeszcze zjeść pierogi. Zwłaszcza te z mięsem. Nie znosi za to żadnych produktów mlecznych.
– Mleko i twarogi omijam szerokim łukiem – przyznaje się. – To wszystko efekt traumy z dzieciństwa, gdy jako sześciolatek dostałem w zerówce przypaloną zupę mleczną.
Delfin-ogrodnik
Kolejnym miejscem, w którym odpoczywa, jest zakonny ogród. Po całym dniu pełnym pracy i posługi dla innych lubi wejść na trawnik, by popodlewać kwiaty oraz niewielki zakonny sad warzywny. Twierdzi, że to go relaksuje.
– Zresztą, to także praktyczne hobby. Właśnie stąd biorę potem kwiaty pod ołtarz – wyjaśnia. By po chwili dodać, że taka pielęgnacja poza chwilą relaksu wymaga również i poświęceń. Choćby wówczas, gdy trzeba wstać o piątej rano i przecierając zaspane oczy podlać rośliny (specyfika klimatu w Kazachstanie wymaga nieraz podlewania kwiatów właśnie o świcie i w nocy).
Jeśli pozwala mu czas, chodzi na basen. Pływa dobrze i szybko. I, co ważne, od małego. Swego czasu pod czujnym okiem trenera drobiazgowo szkolił technikę pokonywania kolejnych metrów w basenie. Dziś są tego efekty.
– Najbardziej lubię pływać delfinem – uzupełnia z błyskiem iskry w oczach.
Wyjątkowa Osobowość
Prywatnie narzeka, że jest bałaganiarzem. Co ciekawe, nie przeszkadza mu to wcale w skutecznej organizacji wielu przedsięwzięć. Od budowy parafii, przez utrzymywanie misji, na organizacji pielgrzymek skończywszy.
Wiele dziecięcych marzeń udało mu się już spełnić. Ale w zapasie ma jeszcze kilka. Poza wspomnianą wizytą w Chinach jest nim choćby budowa przedszkola dla dzieci z okolicznych rodzin. Fiedorowka, w której posługują Księża Marianie, to bardzo biedna dzielnica. Wiele z tutejszych rodzin cierpi niedostatek. Takie przedszkole byłoby dla wielu istnym wybawieniem. A Ksiądz Grzegorz od małego lubił pomagać innym. I tak mu zostało.
Pozostaje ufać, że dobry Bóg jest dumny ze swego syna. Sam Ksiądz Grzegorz traktuje Boga nie tylko bowiem jako Ojca, ale także jako najlepszego Przyjaciela. Pozostającego przy człowieku na dobre i na złe.
– Bóg to naprawdę wyjątkowa Osoba. Wyjątkowa Osobowość. Ja ufam Jemu, a On, jak mocno wierzę, ufa mi – kończy z powagą w głosie nieco wzruszony zakonnik.
Pomódlmy się dzisiaj za ks. Grzegorza. Marianina.
#SPM #JaMarianin #KsiezaMarianie #Marianin
Dziś w naszym cyklu „Ja, Marianin” przepytujemy Ks. Grzegorza Burdyńskiego MIC, misjonarza posługującego w kazachstańskiej Karagandzie.
Wszystko zaczęło się niedaleko Warszawy. To właśnie tutaj, w Górze Kalwarii, maleńki Grzesio po raz pierwszy zobaczył posługę Księży Marianów. Z czasem na Marianki co i rusz zaczęli przyjeżdżać w odwiedziny kolejni misjonarze, by opowiedzieć parafianom o swojej pracy, o egzotycznych placówkach, o potrzebach w krajach trzeciego świata. Już wtedy oczy kilkunastoletniego Grzesia robiły się coraz większe i większe.
Z czasem mały Grześ stał się Księdzem Grzegorzem. Świadomym mężczyzną zapatrzonym w kulturę Wschodu. Z żywą fascynacją wschodnią duszą. Zresztą po dziś dzień kocha chorały, wschodnią liturgię, charakterystyczną wschodnią surowość.
Pierogi zamiast mleka
Rodzicie myśleli, że ich syn zostanie lekarzem. Wszak od maleńkości interesowała go medycyna.
– Tutaj nie było jednak wielkiej różnicy – opowiada dziś sam zainteresowany. – Zarówno bowiem lekarz, jak i ksiądz zajmują się tym samym: poprawą zdrowia pacjenta. Z tą drobną różnicą, że lekarz częściej myśli o ciele, a ksiądz raczej o duszy. Obaj jednak leczą.
Dziś spełnia dziecięce marzenia posługując na dalekiej mariańskiej misji w Kazachstanie. Będąc zarazem tak blisko kolejnego chłopięcego marzenia, jakim od lat są dla niego Chiny. Kilometrowo z Kazachstanu to już naprawdę zupełnie niedaleko.
– Swego czasu zbierałem nawet na bilet lotniczy. Bardzo pragnąłem poznać ten kraj. Ale finał finałów skończyło się na tym, że za wszystkie zebrane oszczędności kupiłem maszynę do robienia chleba – śmieje się marianin.
Maszyna służy mu zresztą po dziś dzień. Podobnie jak jedno z ulubionych miejsc, jakim dla Księdza Grzegorza jest kuchnia. Tutaj odpoczywa, tutaj się relaksuje. Piecze chleby, przygotowuje pizzę…
– Ostatnio poznałem sekret, jak zrobić takie pyszne cienkie ciasto, jakie znamy z pizzerii – chwali się z szerokim uśmiechem.
Poza pizzą i chlebem lubi jeszcze zjeść pierogi. Zwłaszcza te z mięsem. Nie znosi za to żadnych produktów mlecznych.
– Mleko i twarogi omijam szerokim łukiem – przyznaje się. – To wszystko efekt traumy z dzieciństwa, gdy jako sześciolatek dostałem w zerówce przypaloną zupę mleczną.
Delfin-ogrodnik
Kolejnym miejscem, w którym odpoczywa, jest zakonny ogród. Po całym dniu pełnym pracy i posługi dla innych lubi wejść na trawnik, by popodlewać kwiaty oraz niewielki zakonny sad warzywny. Twierdzi, że to go relaksuje.
– Zresztą, to także praktyczne hobby. Właśnie stąd biorę potem kwiaty pod ołtarz – wyjaśnia. By po chwili dodać, że taka pielęgnacja poza chwilą relaksu wymaga również i poświęceń. Choćby wówczas, gdy trzeba wstać o piątej rano i przecierając zaspane oczy podlać rośliny (specyfika klimatu w Kazachstanie wymaga nieraz podlewania kwiatów właśnie o świcie i w nocy).
Jeśli pozwala mu czas, chodzi na basen. Pływa dobrze i szybko. I, co ważne, od małego. Swego czasu pod czujnym okiem trenera drobiazgowo szkolił technikę pokonywania kolejnych metrów w basenie. Dziś są tego efekty.
– Najbardziej lubię pływać delfinem – uzupełnia z błyskiem iskry w oczach.
Wyjątkowa Osobowość
Prywatnie narzeka, że jest bałaganiarzem. Co ciekawe, nie przeszkadza mu to wcale w skutecznej organizacji wielu przedsięwzięć. Od budowy parafii, przez utrzymywanie misji, na organizacji pielgrzymek skończywszy.
Wiele dziecięcych marzeń udało mu się już spełnić. Ale w zapasie ma jeszcze kilka. Poza wspomnianą wizytą w Chinach jest nim choćby budowa przedszkola dla dzieci z okolicznych rodzin. Fiedorowka, w której posługują Księża Marianie, to bardzo biedna dzielnica. Wiele z tutejszych rodzin cierpi niedostatek. Takie przedszkole byłoby dla wielu istnym wybawieniem. A Ksiądz Grzegorz od małego lubił pomagać innym. I tak mu zostało.
Pozostaje ufać, że dobry Bóg jest dumny ze swego syna. Sam Ksiądz Grzegorz traktuje Boga nie tylko bowiem jako Ojca, ale także jako najlepszego Przyjaciela. Pozostającego przy człowieku na dobre i na złe.
– Bóg to naprawdę wyjątkowa Osoba. Wyjątkowa Osobowość. Ja ufam Jemu, a On, jak mocno wierzę, ufa mi – kończy z powagą w głosie nieco wzruszony zakonnik.
Pomódlmy się dzisiaj za ks. Grzegorza. Marianina.
#SPM #JaMarianin #KsiezaMarianie #Marianin