Nie musisz być doskonały


W filmie Kto nigdy nie żył jest bardzo przejmująca i dramatyczna scena. Główny bohater ks. Jan właśnie usłyszał diagnozę od lekarza – został zarażony wirusem HIV, który niechybnie spowoduje chorobę AIDS. Pracował na misjach i najprawdopodobniej przez kontakt z zarażoną krwią dzisiaj zaczynają się jego problemy. Następnie idzie na obiad do swojej mamy, a kiedy na koniec posiłku mówi jej o swojej chorobie, słyszy słowa: „Taki wstyd, taki wstyd”. Widzowie mogą się domyślać, że właśnie przyjął kolejny cios: zamiast współczucia i wsparcia, odbił się od zakamuflowanego egoizmu matki.

 

Bądźcie doskonali…?

Wiele osób zmaga się całe życie z presją ze strony swoich rodziców. Od dziecka pragną spełnić nierealne oczekiwania, starają się zdobywać najwyższe oceny w szkole, biorą udział w wielu konkursach, zdobywają nagrody, wybierają studia, które mają zadowolić rodziców. Inni pragną zwrócić na siebie ich uwagę. Czasami w sposób nieprzemyślany sięgają po używki, dołączają do szemranych grup młodzieżowych. Inni nieustannie się buntują, robią wszystko wbrew radom innych, żeby koniec końców inni ich zauważyli. Opisane krótko sytuacje są często bardzo skomplikowane, ale łączy je chęć zwrócenia na siebie uwagi lub spełniania czyichś oczekiwań. Gdy nie udaje się temu sprostać, często przychodzi frustracja albo odrzucenie jak w przypadku filmowego bohatera.

Zdarza się, że żyjemy mylnym rozumieniem ewangelicznych słów: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48). Wielu wydaje się, że mogą własnym wysiłkiem osiągnąć jakiś ideał moralny, społeczny czy intelektualny. Można całe życie szukać sposobów, aby stać się ideałem, który zadowoli najpierw Boga, potem rodziców, wreszcie żonę, męża czy dzieci. W takiej mentalności można zobaczyć pokłosie pewnej herezji już dawno potępionej w Kościele, ale jednak żywo obecnej w życiu chrześcijan – pelagianizmu. Uczniom Pelagiusza nie mieściło się w głowie, że Bóg mógł doświadczyć wszystkiego, co ludzkie, łącznie z cierpieniem. Według nich dał nam tylko przykład, a łaska jest jedynie pomocą w czynieniu dobra. Człowiek powinien sam coś zrobić, aby osiągnąć doskonałość.

 

Bóg upada trzy razy

Bardzo łatwo możemy zauważyć pokłosie takiego myślenia w różnych ruchach wynagradzających Bogu za ludzkie grzechy. Kiedy ze spokojem spróbujemy spojrzeć na to zgodnie z Ewangelią, to może zrodzi się w nas pytanie: jak właściwie możemy Bogu wynagrodzić? On wziął na siebie krzyż i przeszedł drogę krzyżową. To była inicjatywa Boga wynikająca z Jego bezkresnej miłości do człowieka. Ona powinna zmieniać nasz sposób myślenia – to nie ja muszę coś zrobić dla Boga, mogę jedynie pragnąć przyjąć Jego dar. Jezus, niosąc krzyż, nie oczekiwał, że to my będziemy za Niego dokonywać dzieła odkupienia i zbawienia. Chrystus na drodze krzyżowej „zdejmuje z nas ciężar bycia Bogiem”, jak mawiał jeden z teologów. Jezus upada trzy razy podczas podchodzenia na Golgotę, pokazując swoim uczniom, że doskonałość to nie bycie idealnym.

Tymczasem upadki są wpisane w nasze życie. Często choroba jest traktowana jak kara, jak coś, co nie pozwala nam zadowalać innych, czy po prostu sprawia, że nie jesteśmy perfekcyjni. Nie możemy wyglądać, jak byśmy chcieli, nie możemy robić tego, co byśmy chcieli, nie możemy pokazywać się z najlepszej strony. Jezus, upadając pod ciężarem krzyża, wyzwala nas z pułapki perfekcjonizmu. Pokazuje, że kryzysy są wpisane w życie człowieka i zawsze są szansą na nowe odkrycie i przyjęcie miłości Boga, która nie zależy od naszych zasług.

 

Spotkania w cieniu krzyża

Jezus na drodze krzyżowej spotyka różnych ludzi. Są też ci, którzy z niego kpią i szydzą. I pewnie było ich dużo, bo pod wpływem tłumu łatwo jest dołączyć do festiwalu nienawiści. Odrzucenie w chwili choroby to chyba częsty cios, jaki może otrzymać człowiek. Znajomi nagle nie mają czasu, telefon, który do tej pory dzwonił raz po raz, nagle milczy. Kiedy sami próbujemy dzwonić, wszyscy są zajęci i obiecują, że zadzwonią później. Tylko że „później” nigdy nie nadchodzi. Gorzej, jeśli pojawia się stwierdzenie, że chory staje się ciężarem, jak w przypadku filmowej historii.

Jednak na drodze Jezusa pojawił się także Szymon Cyrenejczyk. Prawdopodobnie znalazł się tam przypadkiem i z niechęcią niósł krzyż. Ile razy spotykamy osoby, które niejako z urzędu przychodzą do nas – może jakaś opiekunka, może pielęgniarka. I w pewnym momencie ich pomoc staje się, jak Szymonowe niesienie krzyża, ogromnym wsparciem i przyjaźnią. Na drodze Jezusa pojawiła się także Weronika, która współczuła. Pomogła, jak umiała. Wiele osób w naszym otoczeniu nie zna się na medycynie, ale jak Weronika chcą trwać. Obecność znaczy dużo więcej, niż myślimy.

Ponadto Jezus z pewnością spotkał wiele osób, które chciały Mu pomóc, ale nie umiały. Nie miały odwagi, może nie mogły patrzeć na krew. Jednak oni cicho, w milczeniu towarzyszyli Mu w drodze na Golgotę. W naszym otoczeniu też mamy podobne osoby, które towarzyszą nam modlitwą, wysyłają SMS-y, zapewniając nas, że pamiętają. Tylko tak mogą być z chorym, okazując swoje wsparcie. Nikt nie musi być idealny, ale może uczyć się od Boga wzrastania w miłości.

 

Punkty do refleksji

1. Czy w swoim życiu bardziej „muszę” czy „pragnę” czynić dobro?

2. Czy dziękuję Bogu za wszystkich dobrych ludzi, których
 

KS. DR ŁUKASZ WIŚNIEWSKI MIC

 

 

udostępnij w social media


Zapisz się do newslettera!
* pole wymagane
Używamy plików Cookies!
Strona korzysta z niezbędnych plików Cookies w celu zapewnienia prawidłowego działania (ustawienia).
Preferencje plików cookie
Wykorzystanie plików cookie
Strona korzysta z niezbędnych plików Cookies, aby zapewnić podstawowe funkcjonalności strony i polepszyć Twoje wrażenia online. Możesz wybrać dla każdej kategorii, aby w dowolnym momencie wyrazić zgodę. Aby uzyskać więcej informacji na temat plików cookie i innych poufnych danych, zapoznaj się z pełną polityką prywatności.
Więcej informacji
W przypadku jakichkolwiek pytań dotyczących naszej polityki dotyczącej plików cookie prosimy o kontakt.