Boiskowy napastnik, który posłuchał historii o kamieniu


Już w szkole koledzy wołali na niego „biskup”. Gdy jednak wybrał się na mariańską „powołaniówkę” stwierdził, że raczej się nie nadaje. Wszak nie umie śpiewać. O dziwo, do seminarium przekonała go m.in. piłka nożna. Oraz pewna rozmowa…

Dziś w naszym cyklu „Ja, Marianin” przepytujemy Ks. Dariusza Drzewieckiego MIC, misjonarza posługującego na Filipinach.



Gdyby nie tamta historia, ksiądz Darek najpewniej nie byłby dziś na Filipinach. Prawdopodobnie nie posługiwałby jako mariański misjonarz w Wiosce Matki Bożej Miłosierdzia pomagając ludności boleśnie doświadczonej tajfunem. Ba, najprawdopodobniej nie byłby dziś nawet duchownym. Wszystko dzięki tamtej krótkiej historii. I fatydze dwóch kapłanów. Którzy cierpliwie czekali na niego w domu rodzinnym, aż ten wróci z randki. Romantycznej przechadzki nad Jeziorem Żnińskim.
Ksiądz Olgierd Nassalski i ksiądz Michał Rymar – bo to tej dwójce mowa – czekali jednak na młodego Darka cierpliwie. I na tyle długo, że po swego brata musiała w końcu udać się starsza siostra. Gdy wrócił do domu, ksiądz Olgierd zabrał go na krótki spacer. Szli nieopodal domu rodzinnego Drzewieckich. Gdzieś na trawie leżał kopczyk kamieni. W pewnej chwili duchowny chwycił do ręki jeden z nich.
– Widzisz ten kamień? – rzekł dobrotliwie do chłopaka, któremu właśnie skrócił spacer z ukochaną. – Zdaję sobie sprawę, że twoje życie nie było do tej pory usłane różami. Że wiele przeszedłeś. I że musiałeś być przez to twardy. Właśnie jak ten kamień. Ale wiesz co, Darek? Mam takie przeczucie, że Pan Bóg chciał ciebie przez to trudne doświadczenie do czegoś przygotować. Do czegoś większego. Do bycia kapłanem.

Przezwyciężone kompleksy
– Już w szkole wiedzieli, że pójdę na księdza – śmieje się dziś marianin. I zarazem przełożony misyjnego domu Księży Marianów na filipińskiej wyspie Mindanao. – Był wtedy taki zwyczaj, że na pamiątkowych zdjęciach klasowych pisało się życzenia. Na mojej fotografii znalazłem takowe w stylu: „Przyszłemu księdzu”, czy też „Biskupowi”.
    Bo rzeczywiście, jak sam przyznaje, od dzieciństwa starał się być blisko Boga. Modlitwa, służba, Msze Święte. Dla młodziutkiego Darka taki rytm tygodnia był zupełnie naturalny.
– Pamiętam, jak codziennie się modliłem. Wiadomo, o co… – uśmiecha się. – O piękną dziewczynę. O udane relacje. Ale zaraz po tym dodawałem, żeby wypełniła się wola Boża wobec mnie. I rozpoczynałem modlitwę o rozeznanie powołania.
    Żeby lepiej je rozpoznać, piętnastoletni Darek udał się w swoją pierwszą samodzielną podróż autokarem. Z rodzinnego otoczonego zielonymi lasami Mięcierzyna przez Konin do samego Lichenia. Tam po raz pierwszy poznał Księży Marianów na organizowanych przez nich „powołaniówkach”.
– Pamiętam, jaki tam był wtedy skład – wspomina ksiądz Dariusz. – Kilkadziesiąt osób. Ten gra na gitarze, tamten na czymś innym. Ten świetnie śpiewa, tamten ze świetnym poczuciem humoru. Zaczęły się we mnie rodzić kompleksy. Że zwyczajnie do tego miejsca nie pasuję. Że jestem za słaby.
    Jak widać Pan Bóg widział to inaczej. Z owych kilkudziesięciu nastolatków dziś w Zakonie Księży Marianów jest już tylko on. Zdążywszy już posługiwać i w Lublinie, i w Górze Kalwarii, a nawet w dalekich Stanach.
– Od początku marzyły mi się misje. Zwłaszcza Afryka i nasza mariańska placówka w Rwandzie – uśmiecha się do swych nowicjackich wspomnień ksiądz Darek. – Okazało się jednak, że mam wylądować zupełnie gdzie indziej.

Gdy zima i jesień nie są już potrzebne
    Darem dziękczynnym Księży Marianów dla Kościoła za łaskę beatyfikacji ich założyciela, Ojca Papczyńskiego, było rozpoczęcie działalności misyjnej w Azji. A konkretnie na Filipinach. Po konsultacjach z ówczesnym ojcem generalnym zakonu, ks. Janem Rokoszem, prowincjał Polski, ks. Paweł Naumowicz, przyspieszył proces adaptacji księdza Darka do pracy na misji. Skracając o rok kadencje kapłana w Lublinie.
– Można więc powiedzieć, że to nie ja wybrałem Filipiny. To Filipiny wybrały mnie – wspomina dziś.
    I chyba nie żałuje. Gdy rozmawiamy w Warszawie w końcówce marca, gdy wiosna ewidentnie budzi się do życia i słupki rtęci wskazują kilkanaście stopni powyżej zera, ksiądz Darek ma na sobie niemal zimową kurtkę.
– Dla mnie tu już tu za zimno jest – dodaje z powagą. – Kiedyś doceniałem zmienność pór roku. Dziś jestem zdania, że ta jedna, którą mam tam na Mindanao, w zupełności wystarcza.

Wyjątkowa carbonara z bigosem
    Prócz pięknej pogody księdza Darka zachwyca na Filipinach także tamtejsza kuchnia. Sam przyznaje, że bardziej tęskni za nią będąc tutaj w Polsce, aniżeli miałby tęsknić za polskimi daniami, będąc na Filipinach.
– Oczywiście, że lubię zjeść żurek z białą kiełbasą – śmieje się. By zaraz jednak dodać. – Ale tamtejsze ryby. Zwłaszcza surowa ryba kinilaw z mleczkiem kokosowym… Pycha. Albo gambas, czyli oskubane już krewetki z papryczką. Mniam!
    Pandemia zmusiła go do tego, aby zaczął sam gotować.
– Umiem dziś zrobić pyszny bigos oraz carbonara. Tylko proszę napisać, że chodzi o to prawdziwe carbonara, a nie jakieś podróbki. Z boczkiem z policzków świni i serem Pecorino Romano. Czyli z produktami, które tutaj na Filipinach naprawdę ciężko dostać.

Piłka, która trzyma w seminarium
    Kiedyś za młodu kochał kopać piłkę.
– Grałem na napadzie i wszystkich instruowałem, jak mają mi podawać – śmieje się do wspomnień z młodości. By po chwili milczenia dodać już nieco poważniej. – Ale prawda jest taka, że piłka nożna bardzo pomogła mi przeżyć te kilka lat w seminarium. Graliśmy bowiem praktycznie codziennie. Śnieg, nie śnieg, deszcz, nie deszcz. I do dziś najlepsze kontakty mam m.in. właśnie z tamtymi piłkarzami. Wiadomo, jak to w grze zespołowej… 
    Zarazem ci sami koledzy z boiska mocno sobie dworowali z młodego Darka, gdy po meczach przychodziła pora na lekcję śpiewu. Żarty o tym, że „myszy pouciekają z kościoła” należały do tych najbardziej stonowanych. Bo rzeczywiście, o ile w sportach ksiądz Darek czuł się naprawdę mocny, o tyle w śpiewie w ogóle.
    Dziś na Filipinach zamiast zaśpiewać psalm, woli go wyrecytować. Z kolei na sport nie ma zwyczajnie czasu. Gdy pytam o pasję, odpowiada bez namysłu.
– Mieszkańcy Wioski Matki Bożej Miłosierdzia. Naprawdę – wykrzykuje z przejęciem. – Jak mam wybierać między przejażdżką rowerem a pójściem tam do tych ludzi, żeby w czymś im pomóc, wolę zrobić to drugie.
    Mocno wierzy, że właśnie wśród tych ludzi znajdą się wreszcie tacy, którzy będą chcieli odkrywać piękno Ewangelii ubrani w mariański habit.
– Powołania na Filipinach to niewątpliwie moje marzenie numer jeden – kończy z nostalgią w głosie ksiądz Darek.

Pomódlmy się dzisiaj za ks. Dariusza. Marianina.

#SPM #JaMarianin #KsiezaMarianie #Marianin

udostępnij w social media


Zapisz się do newslettera!
* pole wymagane
Używamy plików Cookies!
Strona korzysta z niezbędnych plików Cookies w celu zapewnienia prawidłowego działania (ustawienia).
Preferencje plików cookie
Wykorzystanie plików cookie
Strona korzysta z niezbędnych plików Cookies, aby zapewnić podstawowe funkcjonalności strony i polepszyć Twoje wrażenia online. Możesz wybrać dla każdej kategorii, aby w dowolnym momencie wyrazić zgodę. Aby uzyskać więcej informacji na temat plików cookie i innych poufnych danych, zapoznaj się z pełną polityką prywatności.
Więcej informacji
W przypadku jakichkolwiek pytań dotyczących naszej polityki dotyczącej plików cookie prosimy o kontakt.