Otwórz drzwi Jezusowi
Każdy z nas doświadcza jakichś trudności. Niekiedy są to prawdziwe tragedie życiowe. Czy także wtedy szukamy Boga? Czy wołamy do Niego, prosząc Go o pomoc?
Wydarzenia z Jerozolimy, kiedy dwunastoletni Jezus zgubił się rodzicom w czasie pielgrzymki na święto Paschy, mogą być dzisiaj źle zrozumiane. Dla wielu może być to oznaka nieporadności rodzicielskiej Maryi i Józefa, ponieważ nie dopilnowali chłopca w tłumie pielgrzymów. Potem przez całe trzy dni nie mogli odnaleźć go wśród krewnych i znajomych. Dzisiaj wielu wzywałoby policję, wnosiło o założenie Niebieskiej Karty, donosiłoby do Rzecznika Praw Dziecka, alarmując o skandalicznym zachowaniu rodziców Jezusa.
Bunt czy ufna modlitwa?
Świadczy to o tym, jak łatwo przykładamy dzisiejsze standardy do wydarzeń z przeszłości, jak wygodnie jest nam sądzić osoby z przeszłości naszym dzisiejszym sposobem myślenia. Zapominamy, że w czasach Jezusa dwunastoletni chłopiec mógł już być traktowany jak mężczyzna. Brał odpowiedzialność za swoje czyny przed Bogiem i mógł modlić się razem z innymi w synagodze.
W tym kontekście wydarzenia z Jerozolimy – zgubienia i odnalezienia Jezusa – nabierają całkowicie innego sensu. Nie zmieniają jednak faktu, że Maryja mocno przeżyła dni poszukiwań swojego Syna. Kiedy zgubimy jakąś cenną dla nas rzecz, nie śpimy, jesteśmy rozdrażnieni. A co dopiero, kiedy nie możemy odnaleźć osoby, którą kochamy. Pamiętam, jak kiedyś zadzwoniła do mnie o piątej rano matka jednego z ministrantów, mówiąc, że jej syn nie wrócił do domu na noc, a warto dodać, że miał już wtedy 18 lat. Syn się odnalazł, ale nerwy odbiły piętno na życiu matki.
Nierzadko i my doświadczamy pewnych zagubień. Czasami będą to choroby lub innego rodzaju trudności. Bardzo łatwo na początku, kiedy się tylko pojawiają, bagatelizować te sprawy, mówiąc, że jakoś to będzie, że damy radę. Podobnie było w przypadku Maryi i Józefa, którzy sądzili, że Jezus jest na pewno gdzieś wśród krewnych i znajomych. Niestety okazało się, że tam Go nie ma. W przypadku choroby czy innych trudności zaczyna się wtedy bunt wewnętrzny. Łatwo wmówić sobie, że to musi być pomyłka i wystarczy zmienić lekarza albo szpital, a diagnoza będzie lepsza.
Znaleźć pokój serca
Pamiętam, jak towarzyszyłem w śmiertelnej chorobie pewnemu czterdziestolatkowi. Jego rodzice – starsi ludzie – usłyszawszy diagnozę lekarzy na temat ich syna, stwierdzili, że trzeba znaleźć lepszych, a wtedy na pewno wszystko będzie dobrze. Powiedziałem im z wielką delikatnością, że trzeba by zmienić medycynę, bo w tym wypadku naprawdę nie możemy już nic zrobić. Możemy jedynie godnie się pożegnać i towarzyszyć choremu. W pierwszej chwili zareagowali bardzo nerwowo, dopiero po kilku dniach przyjęli do wiadomości, że nie da się uniknąć śmierci syna. Od tego momentu trwali przy nim aż do ostatniego dnia, dziękując Bogu za każdą chwilę, którą mogli spędzić razem.
Choroba faktycznie wywraca życie do góry nogami. Często doświadczenie cierpienia prowadzi do szukania pomocy dosłownie, „gdzie się da”. Niektórzy szukają uzdrowicieli, bioenergoterapeutów lub innych szarlatanów. Maryja uczy cierpliwości i wytrwałości. Poszukuje razem z Józefem swojego Syna przez trzy dni. Serce ją boli, ale nie ulega pokusie „pójścia na skróty”. Idzie drogą, która ostatecznie prowadzi do świątyni. Tam Chrystus wyraźnie pokazuje swoim Rodzicom, że nie jest ich własnością. Jest darem, ale nie danym im na własność. Jezus mówi o domu Ojca jak o miejscu spotkania człowieka z Bogiem. Jezus jest drogą, która prowadzi do pokoju w sercu. Choć był blisko Józefa i Maryi, cały czas pozostając w Jerozolimie, oni nie widzieli Go, szukali trochę po omacku. Bo często, gdy Bóg jest tak blisko nas, my nie odczuwamy Jego obecności.
Przyjąć wolę Bożą
Jezus uczył swych uczniów odnajdywania Go w trudnościach. Kiedy modlił się na górze, a uczniowie sami wypłynęli na jezioro wzburzone falami, czuli się bezradni, nie wiedzieli, co mają czynić. Fale miotały łodzią i choć Jezus był bardzo blisko nich, oni myśleli, że to zjawa. Nie rozumieli Chrystusa, który przyszedł do nich, krocząc po wodzie i uciszając burzę. Zdumiewa decyzja Piotra, który nie dowierzał, ale prosił o utwierdzenie w wierze: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” (Mt 14, 28). Zdecydował się na wyjście za burtę. Maryja po ludzku także nie rozumiała tego wszystkiego, co się wydarzyło. Pytała: „Czemuś nam to uczynił?” (Łk 2, 48). Jednak chwilę później już rozważała wszystko w sercu, przyjmowała wolę Bożą, czego skutkiem była decyzja o wejściu na drogę Syna.
W tych wszystkich sytuacjach choroby, cierpienia czy trudności nie chodzi o tanie pocieszanie się, że Bóg jest blisko. Nie wystarczy podejść i powiedzieć komuś, że Bóg go kocha. Najbardziej pomaga doświadczenie osobistego spotkania z Jezusem i Jego obecność. Może nieraz jest ciężko odnaleźć sens wszystkich wydarzeń, które nas spotykają, ale możemy zawsze prosić o odczucie Jego obecności.
Modlitwa różańcowa daje tę szansę, pomaga przyjmować pokój, miłość i radość, które będą prowadzić do tego, że zawsze odnajdziemy Jezusa. Ponadto sami będziemy mogli poczuć się odnalezionymi przez Boga, a to zawsze zaprowadzi nas do domu Ojca.
Punkty do refleksji
1. Jakie myśli towarzyszyły mi jako pierwsze, kiedy usłyszałem trudną diagnozę lekarską – swoją lub bliskiej osoby?
2. Czy proszę o poczucie odnalezienia mnie przez Jezusa w chwilach przeciwności i bezradności?
Ks. dr Łukasz Wiśniewski MIC
Wydarzenia z Jerozolimy, kiedy dwunastoletni Jezus zgubił się rodzicom w czasie pielgrzymki na święto Paschy, mogą być dzisiaj źle zrozumiane. Dla wielu może być to oznaka nieporadności rodzicielskiej Maryi i Józefa, ponieważ nie dopilnowali chłopca w tłumie pielgrzymów. Potem przez całe trzy dni nie mogli odnaleźć go wśród krewnych i znajomych. Dzisiaj wielu wzywałoby policję, wnosiło o założenie Niebieskiej Karty, donosiłoby do Rzecznika Praw Dziecka, alarmując o skandalicznym zachowaniu rodziców Jezusa.
Bunt czy ufna modlitwa?
Świadczy to o tym, jak łatwo przykładamy dzisiejsze standardy do wydarzeń z przeszłości, jak wygodnie jest nam sądzić osoby z przeszłości naszym dzisiejszym sposobem myślenia. Zapominamy, że w czasach Jezusa dwunastoletni chłopiec mógł już być traktowany jak mężczyzna. Brał odpowiedzialność za swoje czyny przed Bogiem i mógł modlić się razem z innymi w synagodze.
W tym kontekście wydarzenia z Jerozolimy – zgubienia i odnalezienia Jezusa – nabierają całkowicie innego sensu. Nie zmieniają jednak faktu, że Maryja mocno przeżyła dni poszukiwań swojego Syna. Kiedy zgubimy jakąś cenną dla nas rzecz, nie śpimy, jesteśmy rozdrażnieni. A co dopiero, kiedy nie możemy odnaleźć osoby, którą kochamy. Pamiętam, jak kiedyś zadzwoniła do mnie o piątej rano matka jednego z ministrantów, mówiąc, że jej syn nie wrócił do domu na noc, a warto dodać, że miał już wtedy 18 lat. Syn się odnalazł, ale nerwy odbiły piętno na życiu matki.
Nierzadko i my doświadczamy pewnych zagubień. Czasami będą to choroby lub innego rodzaju trudności. Bardzo łatwo na początku, kiedy się tylko pojawiają, bagatelizować te sprawy, mówiąc, że jakoś to będzie, że damy radę. Podobnie było w przypadku Maryi i Józefa, którzy sądzili, że Jezus jest na pewno gdzieś wśród krewnych i znajomych. Niestety okazało się, że tam Go nie ma. W przypadku choroby czy innych trudności zaczyna się wtedy bunt wewnętrzny. Łatwo wmówić sobie, że to musi być pomyłka i wystarczy zmienić lekarza albo szpital, a diagnoza będzie lepsza.
Znaleźć pokój serca
Pamiętam, jak towarzyszyłem w śmiertelnej chorobie pewnemu czterdziestolatkowi. Jego rodzice – starsi ludzie – usłyszawszy diagnozę lekarzy na temat ich syna, stwierdzili, że trzeba znaleźć lepszych, a wtedy na pewno wszystko będzie dobrze. Powiedziałem im z wielką delikatnością, że trzeba by zmienić medycynę, bo w tym wypadku naprawdę nie możemy już nic zrobić. Możemy jedynie godnie się pożegnać i towarzyszyć choremu. W pierwszej chwili zareagowali bardzo nerwowo, dopiero po kilku dniach przyjęli do wiadomości, że nie da się uniknąć śmierci syna. Od tego momentu trwali przy nim aż do ostatniego dnia, dziękując Bogu za każdą chwilę, którą mogli spędzić razem.
Choroba faktycznie wywraca życie do góry nogami. Często doświadczenie cierpienia prowadzi do szukania pomocy dosłownie, „gdzie się da”. Niektórzy szukają uzdrowicieli, bioenergoterapeutów lub innych szarlatanów. Maryja uczy cierpliwości i wytrwałości. Poszukuje razem z Józefem swojego Syna przez trzy dni. Serce ją boli, ale nie ulega pokusie „pójścia na skróty”. Idzie drogą, która ostatecznie prowadzi do świątyni. Tam Chrystus wyraźnie pokazuje swoim Rodzicom, że nie jest ich własnością. Jest darem, ale nie danym im na własność. Jezus mówi o domu Ojca jak o miejscu spotkania człowieka z Bogiem. Jezus jest drogą, która prowadzi do pokoju w sercu. Choć był blisko Józefa i Maryi, cały czas pozostając w Jerozolimie, oni nie widzieli Go, szukali trochę po omacku. Bo często, gdy Bóg jest tak blisko nas, my nie odczuwamy Jego obecności.
Przyjąć wolę Bożą
Jezus uczył swych uczniów odnajdywania Go w trudnościach. Kiedy modlił się na górze, a uczniowie sami wypłynęli na jezioro wzburzone falami, czuli się bezradni, nie wiedzieli, co mają czynić. Fale miotały łodzią i choć Jezus był bardzo blisko nich, oni myśleli, że to zjawa. Nie rozumieli Chrystusa, który przyszedł do nich, krocząc po wodzie i uciszając burzę. Zdumiewa decyzja Piotra, który nie dowierzał, ale prosił o utwierdzenie w wierze: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” (Mt 14, 28). Zdecydował się na wyjście za burtę. Maryja po ludzku także nie rozumiała tego wszystkiego, co się wydarzyło. Pytała: „Czemuś nam to uczynił?” (Łk 2, 48). Jednak chwilę później już rozważała wszystko w sercu, przyjmowała wolę Bożą, czego skutkiem była decyzja o wejściu na drogę Syna.
W tych wszystkich sytuacjach choroby, cierpienia czy trudności nie chodzi o tanie pocieszanie się, że Bóg jest blisko. Nie wystarczy podejść i powiedzieć komuś, że Bóg go kocha. Najbardziej pomaga doświadczenie osobistego spotkania z Jezusem i Jego obecność. Może nieraz jest ciężko odnaleźć sens wszystkich wydarzeń, które nas spotykają, ale możemy zawsze prosić o odczucie Jego obecności.
Modlitwa różańcowa daje tę szansę, pomaga przyjmować pokój, miłość i radość, które będą prowadzić do tego, że zawsze odnajdziemy Jezusa. Ponadto sami będziemy mogli poczuć się odnalezionymi przez Boga, a to zawsze zaprowadzi nas do domu Ojca.
Punkty do refleksji
1. Jakie myśli towarzyszyły mi jako pierwsze, kiedy usłyszałem trudną diagnozę lekarską – swoją lub bliskiej osoby?
2. Czy proszę o poczucie odnalezienia mnie przez Jezusa w chwilach przeciwności i bezradności?
Ks. dr Łukasz Wiśniewski MIC